2018PODRÓŻEPOLSKAPRZYCZEPAWAKACJE Z PRZYCZEPĄ

Karkonosze w 3 dni z przyczepą kempingową. Co zwiedzić, co warto zobaczyć?

Pierwszym etapem naszego długo wyczekiwanego wyjazdu z przyczepą kempingową były Karkonosze. Nigdy wcześniej nie wędrowaliśmy karkonoskimi szlakami, dlatego też góry te stanowiły dla nas ogromną zagadkę. Spakowaliśmy swoje rzeczy, przypięliśmy przyczepę do samochodu i daliśmy się ponieść przygodzie, by spełniać swoje marzenia

Garść teorii

Karkonosze stanowią najwyższe pasmo Sudetów, a także Czech, które rozciąga się na odległość ok. 40 km. Ich początek znajduje się na zachodzie, w Przełęczy Szklarskiej, natomiast wschodnia granica kończy się na Przełęczy Lubawskiej. Szerokość pasma oscyluje od 8 do 20 km.

Baza wypadowa 

Miejscem, które posłużyło nam jako baza wypadowa, był kemping usytuowany w niewielkiej wsi tuż przed Karpaczem. Mowa oczywiście o Camp 66 w Ścięgnach. Dlaczego wybraliśmy właśnie ten kemping? W social mediach dosłownie huczało od rekomendacji dla tego miejsca, stąd i my zaczęliśmy rozważać opcję spędzenia tam swoich pierwszych wakacji z przyczepą kempingową. Na zdjęciach budynek (i cała kempingowa infrastruktura) prezentował się obłędnie – solidna, powstała z drewnianych bali konstrukcja, przykuwająca uwagę swoją prostotą, rustykalnością. Jeżdżąc wcześniej pod namiot, nawet nie bylibyśmy w stanie sobie wyobrazić, że mogą istnieć takie piękne (naprawdę piękne!) kempingi. Często niestety bywa, że zdjęcia prezentują się znacznie lepiej niż rzeczywistość… W tym przypadku jednak się nie zawiedliśmy! Sanitariaty były czyste i zadbane, co po wcześniejszych doświadczeniach na pewnym kempingu, bardzo pozytywnie nas zaskoczyło, a ponadto Camp 66 oferował na swoim terenie wiele atrakcji, m.in.: plac zabaw dla najmłodszych, szereg ciekawych warsztatów itd. Temat Camp 66 jest tak obszerny, że zasługuje na osobny wpis na blogu!

Parking i wstęp do Karkonoskiego Parku Narodowego

Pierwszego dnia naszego wrześniowego wypadu postanowiliśmy wyruszyć na podbój Śnieżki. Zanim jednak wzięliśmy plecaki w dłonie, wpierw zjedliśmy przepyszną jajecznicę z pomidorkami, rozkoszując się leniwą, aczkolwiek przyjemną atmosferą na kempingu. Po napełnieniu swoich wygłodzonych brzuchów ciepłym posiłkiem, Maciej zerknął na układ szlaków, wiodących na Śnieżkę. Choć nie możemy pochwalić się nienaganną kondycją, uwierzcie – chęć wejścia na najwyższy szczyt Karkonoszy była tak ogromna, że nie zważając na nasze uwarunkowania fizyczne, wyruszyliśmy na podbój gór! Samochód zaparkowaliśmy na ul. Olimpijskiej i, po uiszczeniu opłaty parkingowej, ruszyliśmy w kierunku drewnianej budki w celu nabycia biletów wstępu do Karkonoskiego Parku Narodowego.

Opłaty:
Parking: 15 zł (dzień)
Karkonoski Park Narodowy: 6 zł (bilet normalny), 3 zł (bilet ulgowy)

Kocioł Łomniczki

Wędrując zalesioną ścieżką, pierwszym charakterystycznym punktem naszej wycieczki, na który trafiliśmy, było Schronisko Nad Łomniczką. Fantastyczny zapach pieczonej kiełbasy, unoszący się z budynku, sprawił, że poważnie zastanawialiśmy się nad dłuższym przystankiem. Godzina była jednak stosunkowo późna, ponieważ na szlak weszliśmy ok. 12.30, więc rozsądek wziął górę i kierowaliśmy się dalej Głównym Szlakiem Sudeckim. Po pewnym czasie naszym oczom ukazały się surowe, złowieszczo wyglądające kamieniste zbocza Śnieżki. Widok ten był piękny i niepokojący zarazem, budzący nasz ogromny szacunek do Matki Natury. Kontemplując nad jej niszczycielskimi siłami, powoli opuściliśmy wysoki las i wkroczyliśmy w obszar porośnięty kosodrzewiną, gdzie ujrzeliśmy skaliste zbocza Kotła Łomniczki. Podążaliśmy w stronę malutkiego mostu, z którego można było podziwiać urokliwy wodospad. Jakiś czas później musieliśmy zmierzyć się z pierwszym stromym, zdecydowanie bardziej wymagającym odcinkiem trasy, z tego też powodu zwolniliśmy tempo. Warto było iść wolniej, chociażby dla tego ogromu piękna, które nas otaczało!

Na podbój Śnieżki

Po zmierzeniu się z trudnym dla nas odcinkiem, złapaliśmy oddech i pewnym krokiem skręciliśmy w stronę Śnieżki. Stanęliśmy na rozstaju dróg, mieliśmy do wyboru dwa szlaki: stromy i łagodny. Maciej preferował ten drugi, natomiast ja bardzo nie chciałam wracać stromym szlakiem ze względu na problem z moimi kolanami. No cóż, jak to w związkach bywa z kompromisami, wyszło na moim. Napiszę tylko tyle: strome podejście na Śnieżkę było szaloną decyzją (ale nie niewykonalną). Radość ze zdobycia szczytu Śnieżki była ogromna, dodatkowo potęgowały ją fantastyczne widoki. Na samym szczycie nie zasiedzieliśmy się jednak zbyt długo, ponieważ pogoda zdecydowanie różniła się od tej, której doświadczyliśmy mijając Dom Śląski. Silny wiatr i chłód to dwa elementy, z którym utożsamiać będziemy najwyższy szczyt Karkonoszy.

Dom Śląski

Na co dzień jesteśmy etatowymi pożeraczami jedzenia (a Maciej pracuje na trzy zmiany). Jednak możliwość wpałaszowania ciepłego (i smacznego) obiadu oraz wypicia gorącej czekolady po kilku godzinach górskiej wędrówki to jedno z najpiękniejszych wspomnień naszych wakacji. Ale zacznijmy od początku! Z racji dosyć późnej godziny, turyści zdążyli już opuścić szlak, więc w schronisku nie było wielkich tłumów. Zmęczeni, ale zadowoleni z siebie, zajęliśmy miejsca tuż przy oknie (z widokiem na Śnieżkę – ma się rozumieć!). Czuliśmy ogromną potrzebę wypicia czegoś na rozgrzanie, więc zamówiliśmy sobie gorącą czekoladę. Pierwszy łyk napoju, przypominającego smakiem kakao, pozwolił nam zapomnieć o chłodzie, który zafundowała w pakiecie kapryśna Śnieżka. Następnym punktem naszej górskiej uczty był placek po węgiersku, który smakował wybornie, toteż zniknął z naszego talerza (zamówiliśmy sobie jedną porcję na pół) w mig.

Przez Biały Jar w stronę Karpacza

Dzień pełen wrażeń postanowiliśmy zakończyć, wybierając czarny szlak, wiodący wzdłuż doliny zwanej Białym Jarem. Wracaliśmy kamienistą ścieżką, uważnie spoglądając pod nogi, żeby nie zrobić sobie krzywdy w trakcie schodzenia. Na parking dotarliśmy koło godziny 20.00, po czym ruszyliśmy w stronę kempingu (a po drodze na szybkie zakupy). Kiedy już dotarliśmy na ul. Widokową, mój specjalista od grillowania, Maciej, zrobił przepyszną kolację – a w przyczepie wszystko smakuje dwa razy lepiej, daję słowo!

Świątynia Wang

Drugi dzień standardowo rozpoczęliśmy od śniadania i czarnej kawy z widokiem na Śnieżkę. Pomimo, iż nasze krzesełka kempingowe były okrojone z wszelkich wygód, mało stabilny stół czasami przyprawiał o szybszy puls (wylana kawa i te sprawy…), to doświadczyliśmy jednego z największych luksusów tego wyjazdu: szczęścia. Po spakowaniu wszystkich niezbędnych rzeczy do plecaka, ruszyliśmy w kierunku nowej przygody! Okazało się, że tym razem skorzystamy z bezpłatnego parkingu, jedynym minusem był fakt, że musimy trochę przejść piechotą pod górę. Paradoksalnie najtrudniejsze podejście tego dnia znajdowało się tuż przy Świątyni Wang, w tętniącym życiem mieście… Przy samym kościele było bardzo tłoczno, co trochę odstraszyło nas przed jego zwiedzaniem (dla zainteresowanych zwiedzaniem zamieszczam cennik). Zrobiłam kilka zdjęć, a w międzyczasie Maciej nabył bilety wstępu do Karkonoskiego Parku Narodowego (jest też opcja 3-dniowa).

Opłaty:
Świątynia Wang: 8 zł (dorośli), 5 zł (uczniowie, studenci), 6 zł (dzieci od 6 lat)
Szczegółowy cennik znajdziecie tutaj.

Ruiny Schroniska im. Bronisława Czecha i Domek Myśliwski KPN

Po przejściu zalesionej trasy, naszym oczom ukazała się przepiękna polana, na terenie której od 1894 roku funkcjonowało schronisko Schlingelbaude (1067 m n.p.m.). Cieszyło się ono dużą popularnością oraz wysokim standardem. Konstrukcja składała się z dwóch pięter, które mieściły 15 pokojów noclegowych oraz część restauracyjną. Swoim stylem wykończenia budynek nawiązywał do szwajcarskich wzorców. Po II Wojnie Światowej schronisko zostało przejęte przez PTTK, a w 1966 roku strawił je pożar. Nie dołączyliśmy jednak do grona turystów, robiących sobie tutaj odpoczynek. Postanowiliśmy, że pójdziemy dalej, w kierunku Domku Myśliwskiego KPN (1158 m n.p.m.). Kiedyś budynek był studenckim schroniskiem turystycznym, natomiast po przejęciu przez Karkonoski Park Narodowy, pełni funkcję ośrodka informacyjno-edukacyjnego. Zrobiliśmy kilka pamiątkowych kadrów, zapoznaliśmy się z miejscem i ruszyliśmy w kierunku Samotni.

Samotnia 

W tym momencie poziom piękna i naszego zachwytu nad nim zaczął niebezpiecznie wychodzić poza wszelkie skale! Staliśmy oszołomieni, a równocześnie zachwyceni otaczającym nas widokiem. Mały Staw, oświetlany przez nieśmiało wyglądające zza chmur słońce, prezentował się niezwykle tajemniczo, baśniowo wręcz. Jak mało potrzeba do szczęścia: buty trekkingowe, spakowany plecak i… jedzenie. Oczywiście nie mogliśmy pominąć tak ważnego elementu, jakim jest uraczenie naszych kubków smakowych dobrym jedzeniem. Skierowaliśmy się więc w stronę Samotni (1195 m n.p.m)., schroniska usytuowanego chyba w jednym z piękniejszych miejsc, i zamówiliśmy sobie po porcji pierogów ruskich.

Strzecha Akademicka

Nieco wyżej znajduje się kolejne schronisko, Strzecha Akademicka (1258 m n.p.m.), tak więc postanowiliśmy zahaczyć również o to miejsce. W środku było praktycznie pusto, natomiast na tarasie odpoczywała grupka turystów. Na szczęście nie były to wielkie tłumy – udało nam się zająć naprawdę świetne miejsce z widokiem na góry! Maciej zamówił nam po gorącej czekoladzie, ja w tym czasie podłączyłam elektronikę do power banka (i jak się później okazało, bardzo dobrze, bo wiele wspaniałych widoków uwieczniłam swoim kieszonkowym aparatem). Spędziliśmy tutaj naprawdę miły czas… Tłumy ludzi, będących w Samotni, nie decydowały się iść dalej (a to zaledwie 10-15 minut drogi), co sprawiło, że odpoczynek w Strzesze będziemy naprawdę dobrze wspominać.

Kocioł Małego i Wielkiego Stawu

Jakiś czas później znaleźliśmy się przy Równi pod Śnieżką. Lekko chłodnawy wiatr zaczął rozwiewać moje włosy, a słońce powoli kierowało się ku horyzontowi. Na szlaku już praktycznie nikogo nie było, przepełniał nas spokój i poczucie spełnienia. Wiem, że będę się powtarzać, ale… widok był taki piękny! Chcieliśmy, by ta chwila trwała wiecznie, by nasza przygoda w Karkonoszach nigdy się nie kończyła. Powiedziałam Maciejowi, że to mój najlepszy dzień w życiu, jaki spędziłam będąc w górach. Od samego wspominania zrobiło mi się cieplej na sercu. Ale do rzeczy! Skierowaliśmy się w stronę punktów widokowych, przemierzając torfowiska i obszary porośnięte kosodrzewiną. Przyznaję, że z wiekiem mój lęk wysokości jest coraz silniejszy. Spojrzeliśmy na siebie wymownie z Maciejem, ale nie zważając na nasz strach, ruszyliśmy dalej. Wędrówka tuż obok skalistego, stromego zbocza, silnie wpłynęła na naszą wyobraźnię… przynajmniej na moją bardzo. W głowie miałam tragiczne wizje, np. jak nagle ziemia pode mną się osuwa. Z drugiej zaś strony, skala mojego poczucia piękna już dawno wyszła poza atmosferę ziemską. Coś za coś – gdybym miała zrobić to drugi raz, nie wahałabym się.

Słonecznik

Było już dosyć późno, ale zdecydowaliśmy się jeszcze zobaczyć Słonecznik (1423 m n. p. m.), który jest jedną z wielu karkonoskich formacji skalnych, znajdującą się pomiędzy Domem Śląskim a Odrodzeniem. Nie pożałowaliśmy tej decyzji, bowiem ze Słonecznika można było podziwiać wspaniały widok na wschodnią i północno-wschodnią część Karkonoszy. Poza wiatrem, panowała tutaj całkowita cisza. Przycupnęliśmy na jakiś czas, nie mogąc oderwać wzroku od zapierających dech w piersiach krajobrazów. Sam Słonecznik prezentował się obłędnie w blasku zachodzącego słońca…

Pielgrzymy, Kotki i powrót przez młaki i torfowiska

Następnym przystankiem na naszej drodze (tym razem już powrotnej, bo ze Słonecznika odbiliśmy na szlak w stronę Karpacza) były kolejne formacje skalne, zwane Pielgrzymami (1204 m n.p.m). Chwilę później minęliśmy tzw. Kotki, którym zrobiliśmy kilka zdjęć. Później już czekała nas ostatnia prosta w kierunku cywilizacji.

Specyficzny dzień trzeci i Odrodzenie

Ze względu na moje problemy z kolanami, poprosiłam Macieja o jakąś niewymagającą trasę widokową. Liczyłam na ładny wodospad po drodze i znikomą ilość trudnych podejść. Tak więc Maciej skorzystał ze swojej aplikacji z mapą turystyczną, przejrzał szlaki i wybrał miejscowość, w której zostawimy samochód. Pojechaliśmy do Przesieki, nie było tam problemu z zaparkowaniem pojazdu na bezpłatnym parkingu (było ich tam naprawdę sporo). Niebieski szlak? Niebieski! To w drogę. Pierwszy alarm włączył nam się wtedy, kiedy asfaltowa droga nie chciała się kończyć. Drugim alarmem było strome podejście w górę. Trzecim alarmem był natomiast fakt, że cała trasa pozbawiona jest jakichkolwiek widoków – asfaltowa droga wiodła przez gęsty, wysoki las. Okazało się, że samo podejście na Schronisko Odrodzenie (1236 m n.p.m.), było chyba najtrudniejszym w ciągu ostatnich trzech dni. Wykończyło nas zarówno psychicznie (monotonny szlak), jak i fizycznie (dosyć stromo). Na szczęście cel naszej wyprawy stanowił świetną rekompensatę wszelkich trudów na szlaku – świetne placki po węgiersku i jeszcze lepsze gofry z jagodami! Humor od razu nam się poprawił. Niestety, po wyjściu ze schroniska moje prawe kolano zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Podczas schodzenia, ból był tak silny, że musiałam kuśtykać. Tym oto sposobem wiedziałam, że ten jeden dzień, który miał być lekki i przyjemny, całkowicie przekreślił możliwość dalszego chodzenia po górach. Maciej przyznał, że pomylił szlaki – zdarza się najlepszym. Tak po prostu miało być!

Szczegółowa mapa 

Jeśli jesteście ciekawi, jak szczegółowo przebiegała nasza trasa i gdzie znajdują się wszystkie atrakcje, które zobaczyliśmy – zrobiłam dla Was tę oto mapkę. Z pewnością przyda się podczas planowania pobytu w Karkonoszach!